Zmiana?

Kiedyś bałam się pająków. Tak niemal panicznie. Do żadnego się nie zbliżyłam na odległość kilku kroków (chyba, że nieświadomie). Pewnego dnia, gdy siedziałam na ogrodzie i obserwowałam pająki, stwierdziłam, że jest to totalnie głupie. Jak można bać się tak małego zwierzaka? Który w dodatku nie jest w stanie zrobić nam krzywdy. Bo zdaje się, że u nas jedynym „gryzącym” pająkiem jest krzyżak, ale ileż w końcu ich jest. Pozostałe straszą tylko wyglądem, a że dla człowieka posiadanie 8 nóg jest czymś strasznym (chirurgia plastyczna nie poszła póki co tak daleko, ale dajmy jej jeszcze trochę czasu 😉 ), więc jakoś boimy się tych pająków. Co prawda nie przestałam się ich od razu bać, ale z czasem przynajmniej przestałam panikować. Teraz nie mam problemu z „pokojowym” wyproszeniem pająka z domu czy z ubiciem go, jeśli jest to niemożliwe. No i zdaje się, że wychodzi mi, że przyroda nie znosi pustki. Dziś miałam „straszny” sen. Śniły mi się węże. Mnóstwo różnych węży, które przypełzły do mojego domu, bo w pobliżu była powódź, więc „schroniły się” u nas. Było ich tyle i tak szybko się poruszały, że trzeba było uważać, jak się chodzi. Strasznie, ale tak naprawdę strasznie się ich bałam, tym bardziej że nie wiedziałam czy nie ma wśród nich jakiejś żmii, a że były takie jakieś kolorowe, nie żadne rodzime eskulapy, więc trudno się było połapać. A rodzina nic. Przyszły, to i pójdą jak opadnie woda. Nawet nie przeszkadzało im zostawienie dzieci samych na noc, kiedy pełno tego pełzało w pobliżu. No i obudziłam się wystraszona… Czyżby dopadł mnie nowy lęk. Węży jakoś nigdy się nie bałam. Oczywiście nie jest to jakieś moje ulubione zwierzątko do głaskania, ale ogólnie – luz. Hmm…

W pracy natomiast ciąg dalszy szarej rzeczywistości. Na szczęście już wkrótce dwa długie weekendy, a później oby do świąt. Będzie trochę luzu i urozmaicenia, tym bardziej, że już wszyscy mają dość. W pracy mamy niezły „młyn”. Ale ponoć, żeby było lepiej, najpierw musi być gorzej. No więc jest gorzej, a za chwilę będzie (mam nadzieję) lepiej. Poza tym odniosłyśmy z dwoma koleżankami wielki sukces – miałyśmy taką jedną współpracowniczkę (bo koleżankę, to za dużo powiedziane), którą obecna literatura blogowa nazwałaby zapewne toksyczną. Ciężko się z nią pracowało, oj ciężko. Ustaliłyśmy jednak plan „pedagogicznego” podejścia do tego wyjątkowego przypadku i ujarzmiłyśmy ją 🙂 Pełen sukces 🙂

No dobra, trzeba kończyć przerwę śniadaniową. Blog żyje, coś nowego napisałam, więc nie jest źle… Oby tylko takie przerwy się zdarzały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *