Zima?

Dziś mamy dwa tematy dnia: mecz Polska-Irlandia i zima. Pierwszy temat co prawda i mnie trochę wczoraj rozemocjonował, ale jakoś nie potrafię rozmawiać o sporcie przez cały dzień i rozważać każdej minuty meczu, każdego sukcesu i każdego potknięcia. Zresztą tak to już bywa, że w pamięci pozostają wyniki, a nie przebieg spotkania, więc po jakimś czasie nie ma znaczenia jak mecz był sędziowany, czy ktoś miał szczęście czy pecha; liczy się efekt w postaci ilości bramek strzelonych i tyle. Choć miło będzie zobaczyć Polaków na Mistrzostwach Europy we Francji.

Przyznam szczerze, że bardziej interesuje mnie pogoda, bo to mnie bezpośrednio dotyczy. A dziś rzeczywiście zdziwiłam się, gdy rano ujrzałam na termometrze +1 stopień. Brrr… Lubię zimę, ale taką prawdziwą, w okresie grudzień – luty, z dużą ilością śniegu i temperaturą poniżej -5 stopni. Jakoś wtedy mi ciepło, a przy takim czymś zbliżonym do zera, trzęsę się jak osika. Może to dlatego, że dopiero od 3 tygodni mamy jesień, a tu już zima nam się wpycha. Za szybko. Nie miałam czasu na stopniowe przyzwyczajenie się do niższej temperatury, na włączenie ogrzewania, itd. Przedwczoraj na przykład wieczorem było mi chłodno i włączyłam na trochę, żeby „zmienić powietrze”. Pech chciał, że nie wyłączyłam na noc i zrobiło się +21 stopni, co już dla mnie jest zbyt wysoką temperaturą do spania, no i musiałam w nocy otwierać okno, bo spać nie mogłam, przez co rano miałam podłogę, na której niemalże można by zrobić lodowisko, a przynajmniej tak to odczułam, kiedy stanęłam na nią bosymi stopami. Za szybko. Październik zwykle jest ciepły, przyjemniejszy od września, ale zdaje się, że nie w tym roku. Wczoraj po południu, kiedy wróciliśmy ze spaceru, zaserwowałam nam grzańca na rozgrzewkę i pierwszy raz gdzieś od marca czy kwietnia ubrałam kapcie. Schowałam też z żalem moje letnie koszulki i wyciągnęłam cieplejsze komplety, których na szczęście mam sporo, bo u nas ostatnio bielizna nocna to hit pod choinkę, zamiast skarpetek, rękawiczek i krawatów 🙂 Zapaliłam też zapachowe świeczki, bo jakoś tak mi zawsze cieplej jak czuję cynamon, choć tak jak zapach pierniczków przywodzi na myśl święta i zimę.

Niestety skrócenie dnia jest już bardzo wyraźne i rano i popołudniu. Ale cóż zrobić. Mam nadzieję, że jeszcze zrobi się ciepło tej jesieni.

Na pocieszenie – dziecku w szkole idzie wręcz rewelacyjnie 🙂

Właśnie słyszałam, że śnieg prószy już nie tylko w Krakowie, na Podkarpaciu i w górach, ale nawet w ciepłym zwykle Opolu… Pewnie wkrótce dojdzie i do nas…

Zupy

Rzadko kiedy gotowałam dotychczas zupy, bo moja rodzina jakoś nie bardzo miała na nie ochotę, a że nie lubię kiedy mnie się zmusza do czegoś na co nie mam ochoty, więc i ich nie zmuszam do konsumpcji dań, które im „nie podchodzą”. Wyjątek może stanowi rosół, który zawsze szybko znika z talerzy, choć od początku lata go nie gotowałam, bo było zbyt gorąco na rozgrzewające rosołki. W tym roku na urlop wykupiliśmy pokoje razem z wyżywieniem, czyli szwedzkim stołem na śniadanie i pełnym obiadem, tzn. zupą i drugim daniem. Jakież było moje zdziwienie, gdy chłopaki oddawali puste wazy po zupie… I zachwalali. No więc od powrotu codziennie przed drugim daniem mamy zupki. Dla mnie to coś pysznego, często nie mam już ochoty na drugie, a oni wcinają wszystko 🙂

Po przerwie

Witam po wyjątkowo długiej przerwie. Blog był ostatnio przeze mnie zaniedbany, choć nie porzucony. Po prostu trafiły się inne zajęcia absorbujące mnóstwo czasu, czyli głównie praca. A szkoda, bo gdyby to były np. podróże, albo jakieś nietypowe, niestandardowe wydarzenia, przynajmniej byłoby o czym pisać. A tak to trochę kicha. Za to na pocieszenie mam urlop 🙂 Póki co w domu. Choć na szczęście przed wyjazdem. Aktualnie jestem na etapie robienia listy potrzebnych rzeczy, prania i prasowania garderoby. Ech, to miłe zamieszanie. Trzeba jeszcze dokupić kosmetyki do opalania i po opalaniu i mieć nadzieję, że się przydadzą nad Bałtykiem, bo pogoda ostatnimi czasy trochę niepewna. Co prawda nie lubię wylegiwać się na słońcu, ale poleżeć trochę na piasku z książką w ręku miałabym ochotę. Przede wszystkim jednak uwielbiam długie spacery. Mogłabym wybrzeże przejść 🙂 No i lubię choć trochę, symbolicznie popływać.

Cóż poza tym wydarzyło się przez te 3 miesiące? Hmm. Najważniejsze, że nie dopadły nas żadne klęski zdrowotne ani pogodowe. Nie było również rewolucji w pracy. Można by rzec, że był to okres tzw. świętego spokoju, czyli stanu bardzo pożądanego. Niestety w naszej okolicy nasiliły się kradzieże, więc trzeba bardziej uważać. Widok przypiętego blokadą do stojakach koła od roweru niestety nie jest już rzadkością.  Na osiedlu za to wyjątkowy spokój. Co prawda mamy wakacje i jeszcze 20 lat temu byłby to okres „głośny” i „rozbiegany”, a teraz jakby dzieci wymiotło. I nie jest to bynajmniej wina niżu demograficznego. Przykład: ja pochodzę z tzw. wyżu. W mojej szkole w każdym roku były klasy A i B. Moje dziecko pochodzi już z niżu. Szkoła ma większy okręg niż moja, choć nie wiem ile osób pod nią podpada, ale faktem jest, że u niego były klasy A, B i C. Teraz (kiedy jest ponoć głęboki niż, likwidują szkoły itd.) – mimo, że okręg się nie zwiększył, a wprost przeciwnie – zmniejszył, bo wybudowano nową szkołę, są klasy: A, B, C, D, E i F !!! Witamy w kryzysie demograficznym po polsku. A co do tej ciszy, to nie mam pojęcia czy wszystkie dzieciaki powyjeżdżały, czy spędzają wakacje w wirtualnym świecie…

Wszystkiego najlepszego

w Wielkim Tygodniu. Nie dajcie się zwariować zakupom i przygotowaniom. W końcu nie na tym polega świętowanie, żeby paść na twarz w sobotę wieczorem 🙂

Brrr, jak zimno.

Must do przed świętami

Jakieś fatum ostatnio ciąży nad weekendami, że goszczą nas zimną, deszczową albo zimną i deszczową pogodą. A ja w końcu muszę okna pomyć i miło byłoby się przy okazji nie przeziębić. Dwa lata temu już tak miałam, że wkurzona przedłużającym się chłodem, wreszcie przed samymi świętami umyłam okna i balkon, a później przeleżałam święta z gorączką. W zeszłym roku „wstrzeliłam się” w ładną pogodę i wyganiałam sąsiadkę z okna, która myła je w krótkim rękawku przy temperaturze na pewno niższej niż 5C. Ech, te kobiece: must do. Gorsze niż must have, bo bardziej się może na zdrowiu odbić. Niby ma się ochotę wyciągnąć kołdry puchowe i zagrzebać się pod nimi z książką, albo włączyć jakiś fajny film, a tymczasem krzątamy się po domu ze ścierkami jak nieboskie stworzenia, biegamy po sklepach, pieczemy, gotujemy, wprowadzając przy okazji nerwową atmosferę w domu. A później, po świętach narzekamy na +… kg. Trzeba by to chyba zbadać genetycznie i coś zmodyfikować 😉

Tymczasem muszę się wybrać do fryzjera, bo co się dało ukryć pod czapką, teraz jest na ogólnym widoku i nie wygląda ciekawie.

O brrr

O brr, dałam się zwieść pięknej pogodzie przez okno i wybrałam się bez kurtki do sklepu. Niby nie jest zimno, ale tylko w słonecznych i zacienionych miejscach. Poza tym wiatrzycho straszne i zimne.

Wkrótce Dzień Kobiet, a ja jestem ciągle podpytywana co bym chciała 🙂

Muszę ustalić jeszcze z moimi chłopakami jakie święto chcą obchodzić: Dzień Mężczyzny czy Dzień Chłopaka, bo od jakiegoś czasu obchodzimy oba… A Dnia Dziewczyn dla równowagi nie ma 😉

21 stycznia

Zima w pełni i z położenia geograficznego Polski wynikałoby, że panuje u nas temperatura poniżej zera i kraj pokrywa śnieg. Tymczasem tradycyjną piosenkę o tradycyjnej polskiej zimie można by zmienić np. tak:

Zima, zima, zima,
Kwitną krokusy,
Raz pochmurnie, raz słonecznie,
Raz deszczowo, a raz wietrznie,
Robią psikusy
Nasze globusy.

O ile dorosłym to nie przeszkadza, bo ludzie szybko się starzeją; ba, nawet dwudziestoparolatki szybko marzną, narzekają na skrobanie samochodów i nie potrafią cieszyć się zimą aurą (chyba, że na modnym wyjeździe na narty), o tyle dzieci narzekają. Ferie spędzają głównie w domu, bo co tu robić na dworze… Wczoraj przechodząc koło samochodu, do którego pakowała się rodzinka, usłyszałam jak dziecko upewniało się: ale będzie tam śnieg. Jeszcze niedawno uśmiechaliśmy się na widok dzieci w bardzo południowej Europie i Afryce obserwując ich zachowanie, kiedy spadło tam trochę śniegu. Może wkrótce i nasze dzieci będą się tak dziwić. Zresztą znam rodzinę, która pojechała z dzieckiem właśnie w góry, żeby pokazać mu jak wygląda śnieg w większej ilości niż symboliczna i żeby pokazać jak się jeździ na sankach, więc może ta „afrykańska przyszłość” nie tak odległa…

Tymczasem mamy przedwiośnie, a może późną jesień? Trudno określić, bo z jednej strony nie pachnie wiosną, a z drugiej kwiaty zaczynają kiełkować.

A wszystkim Babciom i Dziadkom składam najlepsze życzenia: zdrowia, zdrowia, zdrowia, braku zmartwień i 100 lat.

Wpis

Po miesiącu systematycznego przerabiania „czytania treningowego”, o którym pisałam ostatnio muszę przyznać, że odnoszę ważenie, że jest lepiej. Musimy jeszcze popracować nad koncentracją, bo dziecko łatwo się rozkojarza, czasem mam wrażenie, że cały czas kombinuje o czym by tu zagadnąć, byleby się nie uczyć i nie czytać. Oby mu to przeszło, bo jak nie, będzie miał ciężko w życiu. Strasznie długo zajmuje mu wykonanie poleceń, właśnie przez te „tematy poboczne”. „Mistrz wcięć” można by rzec. A wracając do tematu, jeśli ktoś chce pomóc dziecku w nauce szybszego czytania, a nie wie jak, to tę książkę mogę z czystym sumieniem polecić. Z zaznaczeniem, że nie chodzi tu o dzieci, które dobrze czytają (nie jest to książka ucząca ekspresowego czytania). Pomaga zwłaszcza tym dzieciom, które przyzwyczaiły się do literowania i nie mogą przestawić się na sylabowanie.

Cóż poza tym u nas? Ciemno, ponuro, pochmurno. Brakuje mi słońca. Muszę wybrać się w jakieś lepiej doświetlone miejsca… może na zakupy:) Albo na siłownię, co zdecydowanie lepiej by mi zrobiło, zwłaszcza że sezon sprzyja tyciu.

3, 2, 1, 0… Start

Moje dziecko dość słabo czyta. Nauczycielka poleciła nam książkę „3, 2, 1, 0… Start. Czytanie treningowe”. Kupiliśmy i dziś zaczynamy treningi. Mam nadzieję, że za jakieś 2 miesiące, jak ją przerobimy, będzie mu łatwiej. Bylebyśmy tylko wytrwali i konsekwentnie przerabiali lekcje 🙂

Jeśli ktoś przerobił tę książkę, to chętnie dowiem się jakie ma doświadczenia. Czy rzeczywiście daje tak duże efekty w czytaniu?

Trochę o sporcie, a trochę o pogodzie i jedzeniu

Ależ się wczoraj działo… Kibicem jestem rzadko, ale miło tak od czasu do czasu się poekscytować – jak mówi moje dziecko. Co prawda gardło dziś trochę zachrypnięte, ale przynajmniej rozładowałam wszelkie emocje i czuję się rześko, lekko i w ogóle cudownie. Co prawda popełniłam pewien błąd, bo założyłam soczewki kontaktowe, zamiast okularów, a dzieciakom zachciało się rzucania serpentynami, konfetti i brokatem, no i pojawił się problem z zaprószonym okiem, ale na szczęście udało się wyciągnąć „intruza”. Zaraz idę do koleżanki, u której kibicowaliśmy, pomóc posprzątać pobojowisko, które urządziły nasze hiper – szczęśliwe dzieci. Wieczorem już nikomu się nie chciało… Ale co to ma za znaczenie, porządek się zaraz zrobi, najważniejsze że jesteśmy MISTRZAMI ŚWIATA 🙂

Cóż słyszę w radio? Zima w Zakopanem? Chyba trzeba będzie zabrać się za porządkowanie garderoby; schować ciuchy letnie, wyjąć zimowe. Przejrzeć czy czegoś nie trzeba dokupić… Albo raczej co dokupić, bo coś to na pewno.

Przy okazji kibicowania – nie tylko tego ostatniego – zauważyłam, że zmienia mi się gust kulinarny. A może smakowy. Nie wiem jak to określić. W każdym bądź razie mam ochotę na więcej rzeczy ostrych i słonych. Naszym imprezowym hitem są ostatnio drożdżowe małe ciasteczka, które jemy z sosami  – przeważnie czosnkowym lub gyrosowym (coraz ostrzejszym). Wczoraj koleżanka przyniosła sos sambal i to był mój hit. Słony i ostry. Jak dla mnie idealny 🙂 A Wy jakie przegryzki lubicie?