Wczoraj przeczytałam niusa, że jedna z włoskich restauracji zabroniła przebywania u siebie dzieci po godzinie 21, co wywołało oburzenie części społeczeństwa. No bo jak to możliwe, że jakiś knajpiarz prowadzi politykę antyrodzinną nie pozwalając się ludziom bawić. No cóż, niektórzy chcieliby mieć wszędzie wstęp wolny z dziećmi i ze zwierzętami, a wszelkie przejawy ograniczenia tej „swobody” uważają za atak. Zastanówmy się nad tym rozsądnie. Co dzieci (zakładam, że małe, skoro powodem było uskarżanie się klientów na bieganie i zabawę dzieci w restauracji) robią o tej porze w restauracji? Przecież o tej godzinie, jeśli nawet nie powinny spać, to przynajmniej leżeć lub być w swoim pokoju. Przypomniała mi się przy tej okazji scenka, którą nie raz widziałam w knajpkach na wrocławskim rynku, za studenckich czasów, kiedy bywałam tam częściej i do późniejszych godzin. Otóż, zwłaszcza w soboty, nawet ok. godziny 1 w nocy, w zadymionych salach, w których można by przysłowiową siekierę powiesić, biegały sobie brzdące w wieku – na oko – 2-7 lat, podczas gdy ich „nowocześni” rodzice, zapewne studenci, w najlepsze bawili się ze znajomymi: pili, palili, gadali i tylko od czasu do czasu spoglądali na „przychówek”, który biegał po całej sali, wdrapywał się na krzesła czy ławy, właził pod stół, itp. Najwyraźniej w tamtych czasach restauratorzy uważali, że klient jest klient i nie do nich należy dbanie o dobro jego dzieci. A w kontekście ostatnich medialnych afer o spacerowanie pijanych rodziców z dziećmi, no cóż, nie jest to żadna nowość, wtedy rodzice też trzeźwi z dziećmi nie wracali i być może takie historie przydarzały się obecnym sędziom zajmującym się ocenianiem ludzi lub ich znajomym. Oczywiście nie popieram takiego zachowania, chcę tylko powiedzieć, że nie jest to nowość, która nagle pojawiła się rok czy dwa lata temu, wzbudzając sensację i oburzenie. Z drugiej strony patrząc, nie zazdroszczę mieszkańcom Rynku: częste głośne imprezy, problemy z parkowaniem, tłok w czasie festynów i jarmarków, hałas praktycznie każdego dnia przez całą dobę. Jak się jeszcze jest młodym i bezdzietnym, to może i fajnie tak, ale dla starszych osób, które mieszkają tam od czasów powojennych, to zapewne żadna atrakcja, no ale cóż urok posiadania mieszkanie w centrum Wrocławia. A wracając do tematu, osobiście uważam, że są miejsca, w których dzieci nie powinny przebywać np. knajpy i nie jest to żadne „postępowe”, „liberalne”, czy inne modne słówko, myślenie ze strony rodziców ciągnących dzieci do takich przybytków, tylko zwykły egoizm na zasadzie: ja chcę sobie wyskoczyć na fajkę i bronka, a że nie mam cię z kim zostawić, to idziesz ze mną. Podobnie, po określonej godzinie dzieci nie powinny się włóczyć po restauracjach czy imprezach. Dziecko to nie zabawka, którą można wziąć pod pachę i wszędzie i o każdej porze dnia i nocy ją gdzieś ze sobą ciągnąć.