Dziś mój Najdroższy Małżonek stwierdził, że ma jednak kaloryfer (na brzuchu), tylko owinięty w piankę dla lepszego zabezpieczenia. Wypaliłam, że to tak jak ja, a on na to, że mój jest owinięty nawet w podwójną… No to już nawet nie był nietakt, tylko zaburzenie instynktu samozachowawczego, tym bardziej, że palnął to przed obiadem 😉 Ech, no i co ja na to poradzę. Już tak mam i musimy z tym żyć 😉 Choć jeśli mam być szczera to z tym owijaniem w piankę jest raczej na odwrót… Ale niech mu będzie, nie będę się spierać o względy techniczne. Całe szczęście, że mam dystans do siebie, bo niektóre moje koleżanki nie odzywałyby się do swoich mężczyzn przez co najmniej miesiąc za taki tekst.
Moje dziecko w te wakacje, poza wyjazdami, „realizuje się artystycznie”. Oglądał mianowicie jakiś program o robieniu ikon, znaczy, że prawdziwe ikony są malowane specjalnymi farbami produkowanymi z naturalnych barwników. Postanowił więc też malować wykorzystując naturalne barwniki, choć nie takie jak przy ikonach, a takie bardziej dostępne. Na początku chciał kupować naturalne składniki np. chlorofil w płynie, ale nie będę dla jego kaprysów (zapewne krótkotrwałych) inwestować niemałej kasy. Poza tym jak handmade, to handmade. Kazałam mu wziąć podkaszarkę i przyciąć trawę pod płotem. Na podkaszarce zawsze zbiera się mazia z trawy. Wycisnął ją później i uzyskał piękną zieloną substancję. Niestety wycisnął gołymi rękoma – a jakże – więc uzyskał również piękne zielone dłonie i paznokcie, których długo nie mógł domyć, albo tak się przykładał, że nie mógł. W każdym bądź razie udało się bezkosztowo i z pożytkiem dla domu zdobyć zielony barwnik. Brązowy uzyskał z kory dębu, czerwony, a raczej różowo – fioletowy, z buraków; żółty z kurkumy i z szafranu. Z niebieskim miał problem, bo długo nie mogliśmy kupić w okolicy jagód. Inne kolory wyszły mu jako mieszanki tych, choć coś tam jeszcze kombinował z niektórymi barwnikami, co uznał za tajemnicę i nie podzielił się wiedzą niewątpliwie tajemną. Niektóre są takie fajne, że nie wiem czy nie oszukiwał i nie wykorzystał np barwników do jajek. Mam nadzieję, że to hobby bardziej go zmobilizuje do zainteresowania się chemią, bo widzę, że większą frajdę ma z wydobywania określonych kolorów niż z malowania.
No i tak nam mija letni przyjemny czas… A wieczorkami – pogaduchy, czasem grille…